James Bond zakłada rodzinę...
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Gdyby James Bond poszedł na terapię, z pewnością wyleczono by go z patologicznego narcyzmu, mizoginii i traumy spowodowanej przedwczesną śmiercią rodziców. Może by się wtedy ustatkował, założył rodzinę i... stanął przed problemem wyboru auta, gdy do Astona DB11 nie wszedłby wózek dla bliźniaków, które powiła mu jego małżonka.
Tragedia w odbudowanej posiadłości Skyfall! Tym razem jednak innego rodzaju niż zwykle. To nie nadlatujący od strony morza, uzbrojony w rakiety helikopter, po raz kolejny próbuje zniszczyć posiadłość państwa Bondów, burząc spokój okolicznych, szkockich wrzosowisk. To przekleństwa Jamesa, wysyłane w kosmos, spowodowane frustracją typowego faceta, który nie jest w stanie, pomimo odkręconych kółek, rączek i daszków, zapakować części podwójnego, dziecięcego wózka do Astona DB11. Samochodu, który dostał jako prezent za zasługi w dniu, w którym odchodził ze służby.
Tydzień później zmierzają wspólnie w kierunku Glasgow. Tą samą drogą przez Glen Etive, którą James parę lat temu jechał swoim poprzednim Astonem - ukochanym modelem DB5. Wtedy jeszcze żyła M. Ten ostatni samochód został ostrzelany z karabinów maszynowych i dobity przez wystrzeloną ze śmigłowca rakietę. DB-11 też dzisiaj zniknie z życia byłego Agenta jej Królewskiej Mości. Zostanie wymieniony na rodzinnego SUV-a. Takie ultimatum postawiła Pani Bond... a z panią Bond, tak jak z samym Jamesem, się nie negocjuje.
Kiedy SUV jest cool?
James zawsze był "cool". Chociaż nie do końca zdaje sobie sprawę, że jest postacią fikcyjną - dobrze wie co nadaje mu cechy, które sprawiają, że faceci chcą nim być, a kobiety chcą być z nim. Bond wie, że jest zawsze świetnie ubrany, niezależnie od kontekstu. Ma nienaganne maniery. Jest kulturalny i oczytany. Mówi językami. W ostateczności - choć teraz po latach terapii wie też, że przemoc nie jest dobrym rozwiązaniem - potrafi porządnie "dać w mordę" i nie odwrócić się, ani nawet mrugnąć okiem, gdy budynek, który właśnie opuszcza wybucha za jego plecami.
Tego dnia, po południu, wracając swoim nowym, odebranym z salonu w Glasgow samochodem, wioząc małą walizeczkę pieniędzy, jakie dealer musiał mu dopłacić za wymianę na Astona, James w myślach wymienia wszystkie swoje godne pożądania cechy, by odrobinę się pocieszyć. Dodaje do nich szelmowski uśmiech, któremu żadna kobieta nie potrafi się oprzeć, umiejętność improwizacji i wygrywania dużych sum pieniędzy w pokera i ruletkę... Nie jest co prawda pewny, jak to ostatnie ma się do tego, jaki samochód rodzinny wybrał, bo temat analizował dosyć długo, ale rozglądając się po kabinie swojego nowego Range Rovera Velara jest zadowolony. "Ten samochód jest taki, jak ja" - myśli - "Jest cool".
Dlaczego Velar jest jak James Bond? Jako narrator śpieszę wyjaśniać. Po pierwsze trudno nie nazwać go eleganckim, w taki brytyjski, niewymuszony, oszczędny w środkach wyrazu sposób. Niczym jego fikcyjny, przywołany na potrzeby tej opowieści właściciel - najnowszy Range Rover pasuje zarówno do Château de Chambord nad Loarą, opery w Bregenz, stoku narciarskiego w Gstaad czy zatłoczonych uliczek Singapuru lub Tangeru.
Może to dlatego, że jego minimalistyczne nadwozie projektował Włoch? A ci co wiedzą co nieco o elegancji wiedzą też, że najlepsze mariaże w modzie wychodzą z połączenia fantazji włoskiego i powściągliwości angielskiego stylu. Najtrudniejszym zadaniem przy projektowaniu nadwozia i wnętrza Velara było to, by "zrobić jak najmniej", a jednocześnie nadać mu rozpoznawalne, cechy wspólne każdego Range Rovera (podniesiony, podcięty optycznie tył, charakterystyczne okręgi wewnątrz świateł zarówno z przodu, jak i z tyłu).
Jednocześnie mniejszy Range musiał zachować odpowiednią prezencję i klasę, a także "zauważalność". "Zrobić mało" nie mogło oznaczać narysowania generycznego pudełka na kółkach. Minimalizm wyrażony został za to jak najmniejszą liczbą ostrych przetłoczeń, chowanymi klamkami (zaprojektowanymi przez polskiego inżyniera), odpowiednimi akcentami kolorystycznymi, które ukrywają rzeczywisty monolit aluminiowych płaszczyzn. Gdy przejeżdżając przez wioski James widzi odbicie siebie jadącego Velarem w jakiejś witrynie sklepowej, jest zdecydowanie zadowolony z pary, jaką wspólnie tworzą.
Podobnie jest, gdy rozgląda się po wnętrzu. Wszystkim może sterować za pomocą wygładzających optycznie powierzchnie kabiny ekranów systemu Touch Pro Duo. A przyciski i pokrętła, zależnie od tego, jak się je przyciśnie, mają często podwójne działanie (np. sterowanie klimatyzacją i funkcją podgrzewania i chłodzenia fotela odbywa się tym samym pokrętłem). Dzięki temu może być ich kilkukrotnie mniej. Chociaż nie wszystkie funkcje przeniesiono do menu dotykowych ekranów. Obsługa kluczowych, najważniejszych funkcji jest nadal analogowa. Nie trzeba odrywać wzroku od drogi, by znaleźć coś w którymś z pokładowych tabletów. Wystarczy sięgnąć i pomacać, a potem przekręcić gałkę. Praktyczna racjonalizacja i styl w jednym. Trochę jak sam James.
Oko byłego szpiega jej Królewskiej Mości cieszą perforowania foteli i osłon głośników, opcjonalnego, audiofilskiego systemu marki Meridian o mocy 1600 W, które projektanci ułożyli we wzór flagi "Union Jack". Ten mały detal przypomina mu jego ekscytującą przeszłość. Ręką gładzi lekko miękką skórę tapicerki, która nazywa się jak jego ulubiony zamek, czyli Windsor i ma kolor jego ulubionego dania. Oyster znaczy ostryga. Puszcza głośniej playlistę utworów Johna Barry'ego i w akompaniamencie sekcji dętej z utworu tytułowego pochodzącego z filmu "Zulu", płynącej z 23 głośników, postanawia zjechać na otwierającą się po jego lewej stronie szutrową drogę, by wydłużyć sobie odrobinę tą coraz przyjemniejszą drogę do domu.
To nie pościg, ale...
Gdy wyłącza ESP i wciska gaz do dechy miga mu przed oczami chwila, gdy zatrudnieni przez Spectre mordercy w czarnych Alfach Romeo 159 gonili go po włoskim kamieniołomie gdzieś pomiędzy Sieną a Jeziorem Garda. Nagle zaczyna żałować, że nie jechał wtedy Velarem tylko Astonem DBS, który tamten pościg zniósł nie najlepiej. Byłoby też wygodniej. Czyżby James się starzał?
Wyjeżdżając zza zakrętu mało nie wpada na uciekające właśnie z drogi stado owiec. Hamuje, a tył ucieka mu w przewidywalny sposób. Dodaje ponownie gazu. Napęd na cztery koła i skomputeryzowane dyferencjały sprawiają, że cały zakręt pokonuje długim, eleganckim slajdem. 380 koni i 450 Nm z przyjemnie mruczącego pod maską, benzynowego, trzylitrowego silnika V6 doładowanego kompresorem, katapultuje go w stronę następnej serii zakrętów.
Niska masa własna (1884 kg) sprawia, że gdy Bond celowo doprowadza do utraty przyczepności, samochód nie jest przerażający. Oczywiście jest kierowcą ekspertem, ale szybko dochodzi do wniosku, że z dynamiczną jazdą Velarem problemu nie będzie miał nawet amator czy dziennikarz motoryzacyjny. Wszystko dzieje się wolno i przewidywalnie.
Inercję ślizgającej się po szutrze masy łatwo jest utrzymywać w ryzach. Odpowiedzialne za to są: świetne, sztywne i lekkie, częściowo aluminiowe podwozie, opracowane wspólnie z siostrzanym Jaguarem, oraz pneumatyczne zawieszenie niwelujące w takiej sytuacji, niechciane przechyły pojazdu. A także podwójne wahacze z przodu, sprawiające, że samochód chętnie skręca do szczytu zakrętu i wspierający rozpędzanie na luźnej nawierzchni napęd na cztery koła z systemem wektorowania momentu obrotowego.
Koniec prostej, która była jednak łukiem przypominającym prostą start-meta na torze Imola. Lekkie hamowanie, kilka pociągnięć za lewą łopatkę przy kierownicy (kilka, bo Velar ma aż 8 biegów). James robi tzw. "scandinavian flick" - co do tłumaczenia którego motoryzacyjni lingwiści nadal się spierają (najbliższe do czego doszli to "zabujać po skandynawsku" lub w całkowicie wolnym przekładzie "złożyć się z ryby"). Gaz i... przez "lewy-2-mostek do prawy-3-prosta" James znów sunie bokiem. Z żoną i dziećmi nie będzie mógł tak jeździć...
Licencja na jazdę na przełaj
Droga kończy się zamkniętą bramą z napisem "teren prywatny". A wydawało mu się, że dojedzie tędy do prowadzącej do Skyfall, jednopasmowej asfaltówki. Kiedyś po prostu przejechałby przez szlaban rozbijając tworzące go deski w drzazgi, ale to było kiedyś. Wtedy nie płacił za samochody i ich ubezpieczenie własnymi pieniędzmi. Poza tym terapia i takie tam... James liczy w myślach do dziesięciu.
"... dziewięć. dziesięć". Kątem oka dostrzega, że może przedostać się na drugą stronę okalającego teren od zachodu wzgórza, jeśli tylko przejedzie na przełaj wprost nad nim. Wcześniej do sforsowania ma małą rzeczką. Dla Velara to nie problem. Głębokość brodzenia wynosi 650 mm. Kąt rampowy - 23,5 stopnia, kąt zejścia - 28,89 a natarcia aż 29,5 st. Szybko przełącza samochód na tryb "Mud Ruts" (błoto-koleiny). Aktywne zawieszenie podnosi samochód o 46 mm. Przeprawa przez rzeczkę trwa jakieś 10 sekund, podczas których system Ground Detection monitoruje ruchy karoserii jakieś 1000 razy, a ruchy kół około 5000 razy.
Przejechanie przez niewielkie wzgórze trwa niewiele dłużej. Pięć minut z okładem. Pomimo 21-calowych felg Velar nie ma problemu z pokonywaniem większych, lub mniejszych kamieni i brnięciem przez błotnistą łąkę. Tylko James znów stwierdza, że się odrobinę zestarzał i chyba nie lubi już, gdy nim tak strasznie trzęsie. Ciało przesuwa się po fotelu prawo-lewo. Przez przednią szybę widzi tylko niebo. Dobrze, że ma system kamer, który pozwala kontrolować to co znajduje się przed pojazdem i jego kołami. Kątem oka obserwuje kontrolkę, która pokazuje mu kiedy załącza się aktywna blokada tylnego mechanizmu różnicowego.
Nareszcie dom
Ze szczytu wzgórza widzi położone w oddali, na brzegu jeziora, Skyfall. Nie pomylił się. Jego ciemno-szare mury wyraźnie odcinają się od połyskującej tafli wody. Musi jeszcze do niego zjechać (zero problemu z systemem kontrolującym prędkość zjazdu), a potem pokonać kolejne 5 mil, krętą, asfaltową drogą. Cieszy się, że wraca przed popołudniową herbatą, która ostatnio wyznacza rytm jego dni i myśli o tym jakiego świetnego zakupu dokonał... co prawda wydał na ten samochód ponad 420 tys. złotych, ale po sprzedaży Astona dużo mu jeszcze zostało - będzie na różne przygody te jawne i te... tajne.
Poza tym ma teraz samochód, którym dzięki elektrycznie wysuwanemu hakowi holowniczemu będzie mógł ciągnąć swoją ulubioną łódź - DB11 nie dawało takiej możliwości. No i ten nieszczęsny wózek - 673 litry bagażnika powinny połknąć go z łatwością, bez potrzeby odkręcania czegokolwiek.
Choć siwizna przyprószyła mu skronie, to parkując pod domem nadal czuje się trochę, jak ten stary James, co to potrafił wyskoczyć z helikoptera na umieszczony 500 m. nad ziemią dźwig lub zrobić sobie snowboard z płozy od skutera śnieżnego. Wszystko dlatego, że od dzisiaj ma nowego, spełniającego wszystkie jego oczekiwania kompana, który jest poniekąd jego samochodowym odpowiednikiem. Przystojny. Mocny. Elegancki. Kompetentny. Po prostu... Velar. Range Rover Velar.
"Może teraz czas na psa? I taką szufladę na strzelby i whisky do bagażnika" - myśli James...
Zdjęcia do materiału powstały nie w Szkocji, a w Norwegii podczas globalnej prezentacji dziennikarskiej Range Rovera Velar, który - jeśli jeszcze potrzeba jakichś dopowiedzeń - jest po prostu świetny.