Przez tydzień byłem karawaningowcem. Popełniłem chyba wszystkie błędy
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nadarzyła się sposobność, by po raz pierwszy w życiu stać się karawaningowcem. Osobą, z której Jeremy Clarkson i Richard Hammond wyśmiewali się w niemal każdym odcinku serii "Top Gear". Ja też czekałem, aż ktoś zacznie się śmiać ze mnie, ale z innego powodu.
Byłem bowiem totalnie zielony. Chciałem się przygotować. Miałem na to około dwa miesiące, ale tylko kilka minut wytrzymałem przeglądając bardzo grube, tematyczne pismo Polski Caravaning. Nie twierdzę, że jest złe, wręcz przeciwnie. Jednak tematyka jest potwornie nudna dla kogoś, kto kampera nie ma i nie kupuje, lecz dostanie do testu.
Trudno było mi też przebrnąć przez kilka stron internetowych poświęconych temu sposobowi spędzania wolnego czasu. Nafaszerowanych durnymi lub zbyt mocno zaawansowanymi poradnikami. Ja chciałem znać podstawy i tego w sieci nie znalazłem. Nie chciałem wiedzieć, jak wybrać pole kempingowe, tylko jak się na nim zachować. Nie chciałem wybrać najlepszego "solara" do zasilania, lecz wiedzieć jak zasilanie podłączyć i ile kosztuje prąd. Mówiąc bardziej dosadnie, nie chciałem poznać technik pływania, tylko wiedzieć, jak się nie utopić. Tego zabrakło i... dobrze, bo podobno najlepiej uczymy się na błędach. No i się zaczęło.
Ważne jak, a nie czy
Firma która użyczyła nam kampera do testu – Camp & Trailer – ma swoją siedzibę w Szczecinie, wiec oczywistym był wybór celu naszej podróży. Postanowiliśmy z rodziną pojechać nad morze, tym bardziej, że dopisała pogoda. Znaleźliśmy nawet polecany i chwalony kemping, bo podobno karawaningowiec-amator raczej nie powinien nocować na dziko, za to powinien mieć jako takie wsparcie.
Po odebraniu pięcioosobowej Adrii Matrix Axess model M 670 SP zbudowanej na podwoziu Citroena Jumpera, skierowaliśmy się w stronę Gąsek. Na miejscu okazało się, że pole kempingowe jest dość mocno obstawione, dlatego zrezygnowałem z tego polecanego i wybrałem inne, niedaleko. Dużo wolnej przestrzeni i niższa cena przekonały nas, że to była dobra decyzja. Nie zraziła nas nawet ponura mina żony właściciela, u której tylko informacja o tym, że to mój pierwszy raz z kamperem, wywołała nieco wymuszony chyba uśmiech.
Postawiłem swój ogromny pojazd na wybranym przez siebie miejscu i poczułem po raz pierwszy, że robię coś nie tak. Niby udało się podłączyć prąd w cenie 2 zł/kWh ze źródła zewnętrznego, niby auto stało równo i stabilnie, miałem sporo przestrzeni wokół, ale dopiero po rozpakowaniu się dostrzegłem, że stoję inaczej niż wszyscy. Pozostałe pojazdy i przyczepy były ustawione w kierunku wschód-zachód, a tylko mój północ-południe. Nie bardzo wiedziałem dlaczego - do pierwszego wschodu słońca.
Pomimo dobrze przyciemnianych rolet w każdym oknie, odsłoniętymi szczelinami wpadały pojedyncze promienie słońca. Tworzyło to nawet pewien klimat, a w kamperze i tak było ciemno, dlatego uznałem, że tak zostanie. A jak ktoś by chciał szydzić, zachowam się typowo i powiem, że właśnie tak mi odpowiada.
Po trzech dniach spędzonych na kempingu, za który zapłaciłem łącznie ok. 170 zł za czteroosobową rodzinę, przekonałem się, że możliwość napełnienia czystej i spuszczenia brudnej wody to nie jest dokładnie to, czego się oczekuje. Cóż mi z tego, że mogę, skoro nie mam jak?
Ceny na kempingach są teoretycznie atrakcyjne - od 15 do 20 zł za postawienie auta i od 4 do 15 zł za osobę, w zależności od wieku i to wszystko za dobę. W praktyce wszystko trzeba pomnożyć razy trzy, bo zdaniem właścicieli pól kempingowych nie opłaca się na krócej. Ceny wody mają wysokie, tak samo jak oddawanie ścieków, a "cwaniaki przyjeżdżają tylko po to, by wylać wodę i napełnić zbiorniki". Cóż za problem podnieść cenę za jedną dobę?
Wyobrażałem sobie, że wodę będę mógł napełnić szlauchem podłączonym do kranu. Nie. Właściwie to nie wiem, jak inaczej miałbym to zrobić, bo nawet gdybym miał specjalny lejek do długiego i ciasnego wlewu, to byłoby to trudne. Nawet, gdybym pożyczył wiadro. Zresztą na tym właśnie kempingu musiałem to zrobić do zlewania wody brudnej.
Znów mylnie wyobrażałem sobie, że podjadę do jakiejś studzienki i odkręcę kurek. Niestety nie tam, gdzie byłem. Właściciel pola groźnie stwierdził, że jest to niedopuszczalne i z łaską pożyczył mi wiadro po farbie, bym mógł sobie "elegancko" nosić je ze ściekami przez całe pole, wylewając do odpowiedniego zlewu. Dlatego na przyszłość, jeżeli pole oferuje infrastrukturę, warto zapytać o jej formę. Ważne jak, a nie czy. No i przydałoby się, by obsługa była miła.
Rodzina karawaningowców
Trochę czytałem o specyficznym klimacie, jaki panuje na polach kempingowych. Karawaningowcy się poznają, spędzają wspólnie czas i rozmawiają o swoich pojazdach. Podczas jazdy zauważyłem, że nawet się pozdrawiają - jak motocykliści. Chciałem to przeżyć i... się nie udało.
Znów kłania się wybór lokalizacji. Pewnie tam, gdzie dużo kamperów, panuje rodzinna atmosfera wesołych karawaningowców. Tu gdzie byliśmy, nie zaznałem nawet namiastki tego. Przyznam, że trzeciego dnia zastanawiałem się, czy nie jest czymś niegrzecznym mówienie "dzień dobry".
Inna sprawa, że cisza panowała nawet za dnia. Miałem wrażenie, że moje dzieci są jedynymi, które wydają z siebie jakiekolwiek dźwięki, a po dwukrotnym, nieopatrznym włączeniu alarmu w naszym kamperze, pewnie mieliśmy już w całym towarzystwie przydomek "ci z kampera ustawionego na północ".
Tak to sobie wyobrażałem
Szczerze przyznaję, że męczył mnie pobyt na polu kempingowym. Nie tak miało być, choć tak naprawdę moja opinia jest pewnie nic niewarta w obliczu pierwszego razu, pierwszego kampera i jedynego pola kempingowego w życiu. Gdybym miał wybór, po prostu wybrałbym domek.
Życie karawaningowca wyobrażałem sobie tak, że mam mobilny dom, który mogę postawić, gdzie chce, kiedy chce, jestem w pełni niezależny, co dzień zmieniam lokalizację i właśnie to chciałem przeżyć. Dlatego czym prędzej zwinęliśmy się i postanowiliśmy poszukać miejsca do noclegu "na dziko".
Niestety nad polskim morzem nie jest to łatwe. Blisko wody - a o to nam chodziło - są tylko prywatne działki lub lasy pilnowane przez leśników. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów brzegiem morza i kilkudziesięciu próbach "a może tu", poddaliśmy się. Znów nudne pole, na którym trzeba płacić za trzy dni z góry bo "tylko przyjeżdżają, wylewają wodę i odjeżdżają"? Tego chcieliśmy uniknąć i w zasadzie się udało.
Udało się znaleźć pole i (co ważniejsze) miłego właściciela. Pole opuszczone, bez żywej duszy i 10 m od plaży. Udało się dogadać, że będziemy tu na jedną noc, ale nie mamy zamiaru płacić za trzy. Ogólnie udało się pod każdym względem, bo po postawieniu kampera uzyskaliśmy dokładnie taki klimat, jakiego spodziewam się w kempingu "na dziko". Cudownie. I to kilometr od molo w Międzyzdrojach.
Ale byłem naiwny
Najgorzej czuję się wtedy, gdy niby wszystko wiem, co się da, a co nie, a nagle dowiaduje się, że pewne rzeczy są o wiele prostsze i oczywiste.
Jakimś cudem wbiłem sobie w głowę, że uzupełnienie czystej wody i wylanie brudnej - jedna z ważniejszych rzeczy w kamperze - odbywa się tylko na polach kempingowych. Jak już wiecie, szybko przekonałem się, że wcale nie jest to takie łatwe, jeśli trafisz na kiepskie pole. Jednak dopiero po wyjeździe i w drodze na wymarzony, "dziki kemping" odkryłem, że jest to łatwiejsze niż myślałem.
Chodziły mi po głowie myśli o wlaniu wody u jakiegoś gospodarza za symboliczną dyszkę i spuszczeniu brudnej gdzieś do studzienki w mieście na uboczu. Nie wiedziałem tylko, czy to drugie jest legalne. Problem w tym, że jeden zbiornik był już pusty, a drugi pełny i nie jest to najlepsza sytuacja. Tymczasem żona wpadła na genialny pomysł - A może na stacji paliw? - rzuciła beztrosko.
Czułem się jak totalny amator - w sumie słusznie - gdy właściciel pierwszej z brzegu stacji powiedział, że nie ma żadnego problemu.
- Tam jest kran, a tam studzienka. Jak studzienka jest zajęta, to pan sobie na myjni spuści – stwierdził tak, jakby to było coś zupełnie oczywistego.
To jakbyś wieczorem zabijał drzwi deskami, zastawiał meblami, próbował jakoś zaklinować, by nikt nie wszedł, a ktoś przyszedł i powiedział, że klucz jest w zamku - wystarczy przekręcić. Ale odkrycie! Ale wstyd.
Samowystarczalni
Na nasz "dziki kemping" dojechaliśmy dość późno. Trzeba było włączyć światła, grzać wodę do kąpieli, zrobić coś na kolację, a to wszystko o własnym prądzie. Pochodzącym z dwóch akumulatorów: jeden samochodowy, drugi kempingowy. Na szczęście panel zarządzania energią pozwolił w pełni kontrolować zużycie prądu i w razie czego można było włączyć silnik, by podładować baterie. Początkowo myślałem o tym średnio dwa razy na godzinę. Im bardziej napięcie akumulatora nie spadało, tym bardziej martwiłem się, że coś jest nie tak.
W końcu takie urządzenia jak pompa wody czy grzałka do jej ogrzania muszą pobierać dużo energii. Bzdura. Grzanie wody odbywa się gazowo, a tylko podłoga jest podgrzewana elektrycznie. Kamper jest tak przygotowany, że dopiero włączenie radioodtwarzacza samochodowego czy podłączenie smartfona do ładowania realnie zwiększa pobór prądu. Nie jestem chyba zbyt dobry z elektrotechniki, skoro spodziewałem się, że pompa, grzałka czy choćby lodówka potrzebują go bardzo dużo.
Wieczorne i poranne czynności higieniczne, przygotowanie śniadania i obiadu, korzystanie z oświetlenia wewnętrznego i zewnętrznego, a także na stałe włączona lodówka i zamrażarka spowodowały po 15 godzinach spadek napięcia na akumulatorze z 12,6 do 12,5 V. Silnik auta ani razu nie był uruchamiany. Nie żałowaliśmy już sobie wody, więc to właśnie w tym zakresie odczuliśmy większe braki.
Myślę, że przez dwie, może trzy doby można swobodnie korzystać z zasilania wewnętrznego na "dzikim kempingu", bez stresu o to, że pojazd nie odpali i nie będzie można odjechać. Można być samowystarczalnym, a w razie czego podjechać na stację paliw na podstawowy serwis. Warto tylko pamiętać o jednym - jeśli w aucie nie ma przetwornicy prądu na 230V, to lepiej ostrzec kobietę, która zamierza umyć włosy i ma w planie je wysuszyć.
To był tylko jeden, kolejny z drobnych błędów, które zdarzyło mi się popełnić, ale dzięki nim teraz jestem mądrzejszy niż wcześniej. Wiem już, że nie trzeba szukać idealnie równego podłoża do postawienia kampera, bo na wyposażeniu są kliny poziomujące. W związku z tym jajka na patelni nie muszą płynąć na jedną stronę. Dobrze też rozłożyć nogi stabilizujące tył pojazdu, by kamper w nocy nie bujał się od każdego ruchu na łóżku (znajduje się ono na samym końcu zabudowy).
Wiem też, że rozłożyć markizę można w minutę, ale jej złożenie przy pomocy nieodpowiedniego narzędzia trwa godzinę i kończy się bólem pleców. Przy użyciu właściwej korby cała operacja trwa dwie minuty.
Wiem już, że pójście na długi spacer warto poprzedzić zamknięciem okien dachowych, bo gdy nagle nalecą czarne chmury, nie trzeba biec kilometra przez plażę. Dobrze jest też robić zakupy w dużych miastach w supermarketach, gdzie można zająć 2-3 miejsca parkingowe – nasz kamper miał blisko 7,4 m długości. Sama jazda w nadmorskich miejscowościach nie jest łatwa, a za parkowanie trzeba słono zapłacić.
Po każdym błędzie stawałem się mądrzejszy, ale gdzieś w podświadomości widziałem twarze wyśmiewających się ze mnie Jeremy’ego Clarksona i Richarda Hammonda. Choć przyznam, że ostatniego dnia poczułem się człowiekiem wolnym od wszystkiego. Niezależnym jak ślimak, który zawsze ma ze sobą własny dom. Który może stanąć i zasnąć w dowolnym miejscu, nie na żadnym polu kempingowym, tylko gdziekolwiek i kiedykolwiek zechce. Poczułem, o co chodzi w karawaningu, gdy już prawie wszystko wiedziałem.
W kolejnym artykule opowiem wam, jak to jest spędzić kilka dni w domu na kołach i jakie ciekawostki kryją się w kamperze.