Ford GT na 24 h Le Mans - jak wygląda praca zespołu od zaplecza?
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zgodnie z obietnicą, którą złożyłem wam jeszcze w Le Mans, w trakcie jednej z transmisji na żywo, zabieram was do garażu zespołu Ford Chip Ganassi. Jak wygląda praca przy 24-godzinnym gigancie od zaplecza?
Jest sobota, godzina 22:49. O tej porze nie minęła jeszcze nawet połowa wyścigu, a wszyscy wokół wydają się już kompletnie wyczerpani. Nie pomaga skwar, który przez cały dzień doskwierał kibicom, kierowcom i całej obsłudze wydarzenia. Chociaż jest już ciemno, nadal jest około 30 stopni. Do końca morderczego wyścigu jeszcze daleko.
W tym upale wchodzę w miejsce, w którym atmosfera nie ostygnie nawet na chwilę jeszcze przez kilkanaście godzin. Przeciwnie – rozgrzeje się do czerwoności, gdy Ford GT z numerem 67, który obsługiwany jest w tym garażu, w ostatnich minutach wyścigu będzie przebijał się z pozycji 4. na 2. Zespół tutaj jeszcze nie jest świadom wielkiego sukcesu, po który gna.
Po przejściu przez strzeżone wejście trafiamy do miejsca, w którym trzymane są zamienne podzespoły dla Forda GT z numerem 67. Producent z niebieskim owalem w tym roku wystawił do walki aż cztery egzemplarze. Każdy z nich dotarł do końca całodobowego maratonu i każdy z nich dysponował tak potężnym zapleczem.
Zespół Chip Ganassi Racing zebrał tylko dla numeru 67 między innymi cztery zamienne przody. Dwa z nich wyposażone są w światła bez LED-ów – to zapasowe fronty z ubiegłorocznego modelu. Znajdują się tutaj także dodatkowe spojlery, całe tylne pasy, a także kompletny silnik. Jego niestety nie mogę wam pokazać. Przedstawiciel zespołu, który oprowadzał nas po garażu powiedział, że może unieść kawałek plandeki i pokazać nam mocarne serce EcoBoost, ale pod warunkiem, że zrezygnujemy na moment z robienia zdjęć. Musicie mi zatem wierzyć na słowo, że około 500-konny (tak, silnik wyścigowy jest słabszy niż drogowy, który ma 656 KM) motor, gotowy by stanąć do walki na torze wygląda niesamowicie.
Zanim przejdziemy do kolejnej części garażu Forda możemy jeszcze rzucić okiem na to, czym wspomaga się zespół w trakcie wyścigu. Jest tu ogromna lodówka z zimnymi napojami, kuchenka z potrawami na ciepło, jak również kilka kartonów ze słodyczami. Oprócz tego ekipa ma swój wielki namiot w padoku. Tam można zjeść śniadanie lub obiad w nieco spokojniejszych warunkach. Klimatyzacja przynosi ulgę spalonemu upałem ciału, a delikatna separacja od huku, który wypełnia całe otoczenie toru, też się przydaje. Nawet najwięksi miłośnicy spalin i wyjących widlastych silników mogą potrzebować odpoczynku.
Miejsce z dużymi podzespołami zamiennymi łączy z właściwym garażem kolejny namiot. Tutaj przechowuje się i przygotowuje ogumienie. Jakby upału było mało, jest to czarne, izolowane pomieszczenie, spod którego bucha gorąc. Technicy trzymają w nim ogumienie, by jeszcze przed założeniem nowych kół na samochód miało ono odpowiednią temperaturę.
Po zdjęciu kół z auta, opony są głęboko i szeroko nacinane, żeby mieć pewność, że przypadkiem nie zostaną założone raz jeszcze. Przez chwilę się zastanawiałem, czy taka zużyta opona z Forda GT nie byłaby fajną pamiątką z Le Mans. Po chwili jednak stwierdziłem, że nic z tego. Po pierwsze moja żona nie byłaby zachwycona takim meblem. Po drugie – nikt by mi takiej opony nie sprzedał. Wszystkie gumy trafiają do producenta, który je bada. Dodatkowo do opon przypisany jest zestaw danych, które zbierane są w trakcie jazdy przez zaszyte w nich czujniki. Komplet nowych opon sportowych do Forda GT kosztuje 4000 dol., czyli równowartość około 15 tys. zł.
Kolejna strefa znajduje się już w garażu. Tutaj trafiłem na wielki regał z rzeczami najbardziej niezbędnymi. Bez nich właściwie wyścig byłby przegrany. Można mieć zapasowy silnik, dodatkowe spojlery i systemy komputerowe, ale bez zawartości szuflad tego regału, lepiej nie zabierać się za starty w poważnych zawodach. Mam na myśli nieprzebraną liczbę "trytytek", czyli plastikowych opasek zaciskowych. Gdy inżynier Forda powiedział, że mają tu też spory zapas srebrnej taśmy, byłem już pewien, że temu zespołowi nic nie zagrozi.
Żarty żartami, ale w Le Mans wszystkie chwyty są dozwolone. Jeśli coś jest w stanie potencjalnie uratować sytuację lub pozwolić urwać dodatkowe dziesiąte sekundy na okrążeniu, to każdy zespół z tego skorzysta. Teamy dysponują między innymi bardzo rozbudowaną telemetrią. To kolejna rzecz, której nie mogę wam pokazać na zdjęciach. Małe pomieszczenie, za ścianą którego jest już boks, do którego zjeżdża samochód na dłuższe naprawy, mieści kilka osób i całe mnóstwo ekranów, wyświetlających obrazy z kamer, wykresy, dane liczbowe i różnej maści analizy, które zapewniają zespołowi ciągłą kontrolę stanu auta i kierowcy.
Tak, kierowca też jest oczujnikowany. Praca jego serca jest nieprzerwanie monitorowana. To ważne, szczególnie w trakcie takich upałów, jakie panowały podczas tegorocznego 24 h Le Mans. Chociaż trudno w to uwierzyć, kierowcy spalają około 1000 kilokalorii w ciągu godziny wyścigu.
Wewnątrz garażu na samochód czekają technicy, którzy cały czas czuwają i do akcji wchodzą, gdy samochód zjeżdża z toru. Cała procedura musi być uporządkowana i każdy musi znać swoją rolę oraz czynności, które powinien wykonać. Przy mnie odbył się jeden z pit stopów i chociaż wszystko było bardzo szybkie, to jednocześnie każdy z inżynierów przy wozie działał w sposób w pełni opanowany. Już po chwili samochód wystrzelił w oświetloną aleję wiodącą wzdłuż garaży.
To było najlepsze możliwe zakończenie zwiedzania zaplecza stworzonego dla Fordów GT. Machina działająca przy pit lane musi być równie skuteczna i równie sprawna, co maszyna, która przez dobę wyciska z siebie ostatnie poty na torze, by załoga mogła stanąć na podium najwspanialszego wyścigu świata. Czystą przyjemnością było zobaczyć ten duet z tak bliska.