Czeski oksymoron

Czeski oksymoron

Platforma Autokult
22 grudnia 2016

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Takie coś zdarza się bardzo rzadko: nastawiasz się na rozczarowanie, a czeka na ciebie coś zachwycającego. Ja to sobie nazywam „miłe rozczarowanie” – wiem, że to określenie jest oksymoronem, antylogią, zestawieniem sprzecznych ze sobą pojęć. Ale co ja mogę na to, że Skoda Kodiaq jest zaprzeczeniem wszystkiego, co można sobie wyobrazić złego o Skodzie i o SUV-ach?

Kodiaq to oczywiście samochód powstały z „klocków Volkswagena”. Ma płytę podłogową, układ jezdny, układ hamulcowy, zespoły napędowe i elektronikę oraz systemy pokładowe dokładnie takie same, jak te, które można znaleźć w co najmniej kilkunastu innych modelach z Grupy Volkswagena (Audi, Seat, Skoda, Volkswagen). Dokładnie tak samo jest z innymi Skodami. Ale zwróć uwagę, że składając swoje modele z dokładnie tych samych podzespołów, Czesi już co najmniej dwukrotnie pokazali, że wykorzystując te możliwości „magazynowe”, umieli stworzyć nie tyle nowe samochody, co nowe TYPY samochodów. Przecież Octavia to po prostu kompaktowe auto. Ale… Ale ma dziesiątki przewag nad wszystkimi innymi kompaktami na rynku – i właśnie dlatego jest jednym z hiperprzebojów w Europie – zresztą nie tylko w Europie. Tak samo jest z modelem Superb – okazał się autem pod tyloma względami wykraczającym poza ramy klasy średniej, mającym tyle zalet, których się tu nie spodziewano, że jest dziś jednym z najbardziej pożądanych pojazdów na Starym Kontynencie. Jeszcze do niedawna na nowego Superba czekało się 6-9 miesięcy, fabryki nie nadążały z produkcją. A nie mówimy przecież o modelu produkowanym ręcznie w liczbie 10 sztuk miesięcznie…

Stwierdzenie, że Skoda tworzy swego pierwszego dużego SUV-a z tych samych „klocków”, co inni w Grupie VW, oznaczało dla mnie ot tylko jedno: na pewno będzie to coś wyjątkowego.

Obraz

Problem w tym, że ja nie lubię, nie rozumiem SUV-ów.

Pamiętam, jak chichotałem, gdy zobaczyłem prototyp o nazwie Vision S, który był zapowiedzią dużego SUV-a Skody (nazwy Kodiaq jeszcze nie podawano). Pisałem już tu o tym, jak zachwycająco Czesi umieli zwrócić na siebie uwagę, przedstawiając abstrakcyjny samochód koncepcyjny bez żadnych szans na wejście do produkcji. Te wszystkie nawiązania do czeskiego kubizmu, te archetypiczne zapożyczenia z ikonicznej czeskiej wytwórni kryształów „Bohemia”, ten niemożliwy do wdrożenia w produkcji seryjnej kształt nadwozia, to nierealnie przestronne i jasne wnętrze… Tak, boki zrywać. A potem pokazali w pełni gotowy do wielkoseryjnej produkcji egzemplarz i oniemiałem. Nie tylko zresztą ja, bo Kodiaq okazał się niemal dokładnie taki sam, jak Vision S! Jasne, urealniono kilka elementów, które mają prawo pojawić się w prototypie, jak np. białe wnętrze z 6 pojedynczymi fotelami, nie ma już też 22-calowych kół o wzorze, który przetrwałby na normalnej drodze może ze 2 km… Ale poza tym dotrzymali słowa niemal co do joty. Długo chodziłem wokół Kodiaqa, nie mogąc uwierzyć oczom. Ale nie zdołałem znaleźć żadnego fałszerstwa, w tym aucie wszystko było po prostu prawdziwe.

A potem spotkałem się z nim jeden na jednego. I powiem tak: absolutnie nowe auto, absolutnie nowe doznanie, a zarazem poczucie, jakbym wsiadał do samochodu, z którym znam się od dawna, w którym wszystko od pierwszej chwili jest dokładnie takie, jak powinno i dokładnie tam, gdzie powinno. Niemal wszystko mi w nim pasuje a przecież nie lubię SUV-ów! Odpowiada mi jego sylwetka, odpowiadają mi jego proporcje, odpowiada mi jego przestronność, świetna widoczność zza kierownicy na wszystkie strony, sposób sterowania systemami pokładowymi, fotel, praca skrzyni biegów i sprzęgła, silniki, zachwyca mnie zawieszenie, które jest bardzo komfortowe, a zarazem nie ma tu mowy o bujaniu się, nurkowaniu, przysiadaniu…

Obraz

A w dodatku to auto prowadzi się bardzo przyjemnie oraz dynamicznie. Posłusznie reaguje na ruchy kierownicy, nawet przy ostrzejszej jeździe wykazuje zaledwie lekką podsterowność, tylko tyle, aby było bezpiecznie, aby dać do zrozumienia kierowcy, że właśnie osiągnął ten moment, w którym powinien odpuścić.

Kabina jest fascynująco dobrze wyciszona, szumy aerodynamiczne pojawiają się dopiero powyżej 140 km/h, odsilnikowe – wcale, zaś odgłosy pracy zawieszenia i kół są zaledwie gdzieś w tle. Po prostu bardzo dobry samochód, dopracowany pod każdym względem. Nawet chyba jeszcze bardziej niż znakomity przecież Superb – którego notabene Kodiaq przypomina: jakby Superbowi dać większy prześwit (tu jest 20 cm) i o jakieś 5-8 cm wyższy dach, to właśnie byłoby to… Bo i jakość wykończenia jest bardzo dobra.

Obraz

A przy tym wspaniałe auto na podróże rodzinne, gdyż kabina może pomieścić 7 miejsc, z czego na 5 siedzi się wręcz wspaniale, a na ostatnich dwóch – dostatecznie dobrze, aby przetrwać nawet i ze 250 km. A jak miejsc jest tylko 5, za oparciami trzech tylnych na bagaże czeka istna piwnica – bagażnik ma bazową pojemność 720 l – tylko do wysokości dolnej linii okien! Poza największymi SUV-ami amerykańskimi nie ma takich bagażników.

Ale największych amerykańskich SUV-ów nie da się normalnie użytkować w Europie, bo aby zaoferować taki bagażnik, muszą być od Kodiaqa o półtora metra dłuższe, przekraczać 6 m. I wówczas muszą je napędzać silniki 2- lub i 3-krotnie większe. A tu mamy auto, które doskonale sobie radzi nawet w ciasnocie wielkiego miasta – jest zaledwie o 4 cm dłuższe od Octavii! To się nazywa umiejętność doskonałego zarządzania przestrzenią.

Obraz

No i w dodatku Czesi się postarali, by wsiadając do Kodiaqa, każdy miłośnik elektroniki i praktycznych rozwiązań znalazł się w swoim prywatnym „małpim gaju”. Schowki, stojaki, półki, pojemniki, uchwyty, wieszaki, systemy bezdotykowego otwierania i zamykania pokrywy bagażnika (przesuwnej wzdłużnie w zakresie 18 cm), dostępne wszędzie gniazda 12V i USB, a nawet gniazdko 230V (!), stoliczki, kamery cofania i dookolne, ekrany dotykowe i inne, łączność przewodowa i bezprzewodowa, WI-FI w kabinie, bezprzewodowa ładowarka do telefonów, wzmacniacz sygnału anteny smartfonu…

No i właściwie wszystkie systemy wsparcia kierowcy, jakie wymyślono – wszystko to jest lub może być na pokładzie. Bezpieczeństwo na wyśrubowanym poziomie.

Obraz

Tak, nie mam wątpliwości: ten samochód zrobi straszne zamieszanie na rynku. Będzie się sprzedawać jak świeże bułeczki. Jego cena zaczyna się od 89 900 zł (z silnikiem 1.4 TSI i przednim napędem), a taki egzemplarz, jakim jeździłem – 2.0 TDI 150 4x4 – powinien się zamknąć na poziomie 120-125 tysięcy złotych. Idealnie.

No, ale żeby nie było, żem fujara, nie samochodziarz, powiem, jakie wynalazłem tu minusy. Po pierwsze, zakres regulacji kierownicy powinien być większy. Na wysokość – o jeszcze jakieś 2 cm. Wówczas znalezienie optymalnej pozycji byłoby kwestią kilkunastu sekund. Po drugie, aż zbyt łatwo znaleźć tu twarde plastiki. Fakt, że tylko poniżej linii kolan i że wszystkie elementy wystroju kabiny są ze sobą doskonale spasowane i – choć miałem do czynienia z samochodem NAPRAWDĘ przedprodukcyjnym (podkreślam, że naprawdę, bo „przedprodukcyjny” to ulubione alibi importerów na pokrycie obciachu, jakim są trzeszczenie i piski w kabinie zupełnie nowego auta), wszystko było solidne niczym skała. No i po trzecie… Psiakrew, nic mi nie przychodzi do głowy! No dobrze, wycinane „w kancik” nadkola niezbyt mi się podobają.

Obraz

Tak. Kodiaq to mój osobisty oksymoron. To najmilsze rozczarowanie – co najmniej w tym roku.

Maciej Pertyński - jedyny polski juror w konkursie na Światowy Samochód Roku (WCOTY), dziennikarz motoryzacyjny i bloger.

Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (2)