Chiński Lynk & Co O1 na europejskich ulicach
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dziewięć miesięcy temu na łamach Autokult.pl pisałem o tym, że Chińczycy wyprodukowali auto, które może podbić Europę. Kilka dni temu dostaliśmy od naszego czytelnika zdjęcia zamaskowanego pojazdu na ulicach Karlsruhe w Niemczech. Nie mamy wątpliwości co do tego, że to ten sam pojazd.
Przynajmniej tej samej marki, ponieważ nie wiemy dokładnie co jest pod przykryciem, ale jesteśmy pewni, że to Lynk & Co, na 99 proc. model 01.
Marka Lynk & Co została utworzona przez chiński koncern Geely, będący jednocześnie właścicielem Volvo. Choć mówimy tu o chińskim samochodzie, to trzeba wiedzieć, że pojazd zaprojektowano w Europie, a konkretnie w Szwecji. Wiele rozwiązań technicznych dzieli z Volvo XC40, którego premiery jeszcze nie było.
Nie jest to więc chińskie auto w takim rozumieniu, jak zazwyczaj sobie wyobrażamy. Dlatego też można przypuszczać, że będzie to pierwszy samochód chińskiej marki, który odniesie sukces na Starym Kontynencie, choć nie spodziewałbym się ogromnej sprzedaży. Podbój Europy jest raczej wykluczony, ale wierzymy, że inni chińscy producenci nie zajdą w najbliższych latach tak daleko jak ten.
Będzie to co prawda pojazd niszowy, ale zaawansowany technicznie, a jednocześnie trafiający w nasze europejskie gusta. Mamy do czynienia z kompaktowym SUV-em o rozmiarach 4530 mm długości, 1855 mm szerokości i 1654 mm wysokości, przy rozstawie osi 2730 mm. Za napęd będą odpowiadały silniki Volvo. Ma to być także najlepiej skomunikowany samochód na świecie, stale podłączony do Internetu ze wszystkimi danymi w chmurze.
Namierzony przez naszego czytelnika zamaskowany model można już zobaczyć w całej okazałości, ale tylko na zdjęciach producenta. Premiera europejska ma się odbyć w 2018 roku. Zobaczymy, co zrobi koncern Geely na rynku europejskim, ale skoro auto jest testowane w Niemczech, to trudno mieć wątpliwości co do tego, że będzie przynajmniej tam oferowane.
Za zdjęcia dziękujemy Pawłowi Maciągowi, który zdjęcia przesłał nam na Facebooku.