"Był taki moment, kiedy moja idealistyczna wizja tego świata trochę się złamała". Wywiad z Gosią Rdest
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Młoda, uśmiechnięta i pełna energii – oto najszybsza Polka na świecie. Gosia Rdest w wywiadzie mówi o przeszłości, o tym, jak pandemia wpłynęła na ściganie, czego na torze mężczyźni mogą się nauczyć od kobiet i czemu przyszłe pokolenia nie będą tęsknić za spalinowym motorsportem.
Zaczynała od Mistrzostwa Polski w kartingu 10 lat temu, by w zeszłym roku zdobyć 2. miejsce w Wyścigowych Samochodowych Mistrzostwach Polski i drugi raz stanąć ze swoim zespołem na najwyższym stopniu podium 24-godzinnego wyścigu w Dubaju. Jednak to starty w W-Series, przewidzianej specjalnie dla kobiet, uważa za jedno z ważniejszych osiągnięć. Teraz z kolei już drugi sezon z rzędu stratuje w filigranowym Alpine A110. Jak się okazuje, sporym problemem w zeszłym sezonie wcale nie był nowy samochód.
Wywiad był przeprowadzany na 1,5 tygodnia przed drugą rundą Alpine Europe Cup.
Filip Buliński, Autokult.pl: Wróciłaś z Barcelony. Urlop?
Gosia Rdest: Byłam w Barcelonie dostarczyć sobie trochę szczęścia i przyjemności w formie testów na single-seaterach (jednoosobowych bolidach – przyp. red.). Barcelona była moim portem, stamtąd wylatywałam, a testy same w sobie przebiegały na torze Motorland Aragon. Jeździłam tam bolidem Formuły Regional z silnikiem Renault, także cieszę się, że z powrotem po 2 latach nieobecności na single-seaterach mogłam znów tego doświadczyć.
Troszkę tej przerwy było, ostatnio jeździłaś głównie zamkniętymi autami.
Tak, przyjęłam ofertę startów w Alpine Europe Cup, co okazało się bardzo dobrą decyzją. To świetna seria wyścigowa. Natomiast single-seatery zawsze bardzo rozwijają, pozwalają pracować nad torem jazdy i przesuwaniem własnej bariery samozachowawczej. Zaufanie bolidowi jest znacznie trudniejsze, niż obdarzenie zaufaniem zwykłej wyścigówki. W samochodzie czujemy, jak zawieszenie i każde koło pracuje osobno, natomiast w bolidzie jest taka jednolita platforma, która jest zero-jedynkowa.
Testy były związane z planami na przyszły sezon?
Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy. Na razie bardziej było to takie ogólnorozwojowe, praca nad własnym jeździeckim kunsztem. Moim trenerem i inżynierem był mój przyjaciel Felix Porteiro, były fabryczny kierowca BMW, który wygrywał m.in. z Robertem Kubicą, gdy rywalizowali jeszcze w Formule Renault 3.5.
Jesteś już po pierwszej rundzie drugiego sezonu w Alpine Cup. Zajęłaś 8. miejsce, a zeszły sezon zakończyłaś także na 8. miejscu. Jechałaś równym tempem, ale była szansa na więcej.
Tak, była szansa na więcej. Z tej pierwszej połowy sezonu 2020 nie jestem do końca zadowolona. Było parę splotów niefortunnych zdarzeń. Tak jak treningi poszły super, tak potem w wyścigach już trochę się posypało. No i 8. miejsce na koniec sezonu, w sumie sklasyfikowanych było 22 kierowców. Nieźle, ale wiadomo, zawsze chce się więcej.
Teraz drugi sezon również rozpoczęliśmy w Nogaro 8. miejscem. Samo tempo było trochę szybsze niż w zeszłym roku, ale też nasz samochód przeszedł delikatne modyfikacje, m.in. zostało mu dodane ok. 20 KM. Seria jest bardzo wyrównana, wyścig jedziemy właściwie zbici, więc widowisko jest naprawdę duże.
Kolejna runda Alpine za niecałe dwa tygodnie. Jak nastroje?
Bardzo pozytywne, byliśmy na testach przedsezonowych, zmieniłam zespół przed początkiem sezonu, przejeździliśmy solidnie dwa dni, mieliśmy też symulację kwalifikacji, zatem liczę, że dobra praca została wykonana w związku z nadchodzącą rundą.
No właśnie, teraz jeździsz w zespole Chazel. Jak odnajdujesz się w wśród nowych ludzi?
Ten zespół właściwie bardziej specjalizuje się w rajdach i jest to ich pierwszy rok w pucharze Alpine. Jeśli chodzi o samą zmianę, to przebiegła płynnie. Może momentami widać takie ich minimalnie mniejsze doświadczenie, jeśli chodzi o wyścigi w pucharze, chociaż w zeszłym roku jeździli w długodystansowym pucharze Ultimate, też Alpine, ale ustawienie samochodu na długi dystans jest inne niż na wyścigi sprinterskie. Przez to, że są nowi, są bardziej zaangażowani i bije od nich większe ciepło. Po pierwszej rundzie w tym zespole czuję się tak, jak po całym sezonie w poprzednim.
Wcześniej dużym problemem była bariera językowa. Jak to teraz wygląda?
Tu można mówić o staraniach z obu stron. I ja trochę więcej francuskiego podłapałam, i oni mówią po angielsku, więc jest to na pewno duży komfort. W zeszłym roku był to problem, przez co czułam się trochę odizolowana. Byłam w otoczeniu, gdzie głównym językiem był francuski, a trzeba przyznać, że Francuzi są rozkochani w swoim języku (śmiech).
Na początku było to dziwne i przytłaczające, bo nawet nie biorą cię w żadnym stopniu na poważnie - ani jeżeli chodzi o ustawienia, ani pracę z inżynierem. Całą pracę, analizę wykonywałam sama. Na szczęście jakąś wiedzę i doświadczenie już miałam, ale wraz z końcem sezonu dotarliśmy się. A Chazelowi nie mam tutaj absolutnie nic do zarzucenia.
W tym wszystkim jeszcze o sobie dała też znać pandemia. Jak - twoim zdaniem - wpłynęła na świat motorsportu?
Nie mam na pewno jednoznacznej odpowiedzi, czy wpłynęła pozytywnie, czy negatywnie. To zależy, jak na to spojrzeć. To, co będzie pozytywne, to stopień, w jakim rozwinął się digital motorsport. To jest niewiarygodne, jak simracing poszedł do przodu. Coś, o czym była mowa dwa lata temu jako o raczkującej serii, teraz przechodzi do porządku dziennego. Daje to szanse zawodnikom z umiejętnościami, ale bez przebicia, budżetu, zaplecza czy wystarczająco wczesnego rozpoczęcia przygody z motorsportem, na zaistnienie w tym świecie. Pytanie tylko, czy celem kierowcy simracingu jest chęć zostania kierowcą w prawdziwym świecie. Wydaje mi się, że teraz, biorąc pod uwagę, jak to się rozwinęło, już nie jest to celem samym w sobie. Bo niejednokrotnie zarobki tych kierowców online są większe niż kierowców w realu.
Nie jest to do pewnego stopnia frustrujące?
To zależy od wybranej ścieżki. Mnie się podoba simracing jako uzupełnienie i ćwiczenie. W zeszłym roku jeździłam bardzo dużo, nawet zarywałam nocki na symulatorze. Czy to jest frustrujące? Z mojej perspektywy to bardziej cieszy, że motorsport jest popularyzowany i więcej osób o tym wie. To oddziałuje na ogólną, nawet na poziomie kraju, świadomość o motorsporcie. Nawet teraz, jak odbywa się wirtualne Le Mans, to wpływa to też na popularyzację tego prawdziwego.
No dobrze, a jaka jest ta negatywna strona wpływu pandemii na motorsport?
Na pewno finansowa. Przez to, że rok był słaby, nie można było liczyć na takie wsparcie w startach. Ale nie można nikomu nic zarzucić, w końcu to niczyja wina, że przychody sponsorów były mniejsze i nie mogli poświęcić funduszy na zawodników. Z jednej strony sponsorzy się trochę powycofywali, ale z drugiej zaczęli intensywniej inwestować w simracing. W tym roku już powoli wraca to do normy, ale zeszły nie był taki lekki i kolorowy.
Docieranie na miejsca treningów i wyścigi też pewnie nie należały do łatwych.
Tak, to był istny dramat. Zagraniczne rundy były problemem głównie dlatego, że nie ma jednolitego systemu weryfikacji ani zasad. No i sam koszt podróżowania wzrósł, a całą podróż trzeba wcześniej zaplanować, najlepiej z jednym dniem zapasu. Na pewno fizycznie jest to bardziej męczące, bo nie dość, że są testy, to jeszcze przeróżne regulacje, kontrole na lotnisku, wypełnianie za każdym razem miliona papierów, które znam już na pamięć (śmiech). Ale trzeba to traktować jako obowiązek. Ja już widzę po sobie, że nie można się tak tym przejmować, bo to tylko męczy głowę.
A jak cała sytuacja wpłynęła na ciebie?
Na dobrą sprawę - bez większych zmian. Ja jeździłam, jeżdżę i będę jeździć. Po prostu robię swoje. Trochę było problemów z samochodem na początku sezonu, wybuchł nam motor z niewiadomych przyczyn podczas wyścigu pierwszej rundy. Było to bardzo przykre zobaczyć leona w płomieniach. Na szczęście udało się na czas zareagować, ale noc była nieprzespana. Składaliśmy samochód do 5:00 rano, mechanicy walczyli, pojechali do Krakowa po silnik, wrócili z nim, włożyli i na rano było wszystko gotowe. Graniczyło to z cudem, działo się dosyć dużo.
Wróćmy na chwilę do Alpine Cup, ale z innej strony. Pierwsza runda wypadała w terminie Świąt Wielkanocnych. Jak udaje się to pogodzić ze sprawami rodzinnymi?
Myślę, że najbliżsi nauczyli się już tej wyrozumiałości i godzenia się z tym, że ważniejsze momenty i imprezy rodzinne mnie omijają. Ja też nauczyłam się z tym żyć. Na początku było mi trochę przykro i ciężko — to była taka waga, wybieranie, co jest ważniejsze. Chociażby rozterka, którą mieliśmy wczoraj z chłopakiem – komunia chrześniaka czy runda pucharu Alpine.
Dla mnie decyzja jest oczywista, ale i brutalna – wyścigi. To jest to, co nadaje mi pęd i sens. Dzięki temu chce mi się co rano budzić. Fakt, że motorsport to sport weekendowy, wymaga zagryzienia zębów i nauki odcinania się od relacji rodzinnych i przyjacielskich. Na szczęście już wszyscy się przyzwyczaili, więc cieszę się, że mam w nich wsparcie i mogę na nich liczyć niezależnie od okoliczności i wydarzeń.
Swoje pierwsze poważniejsze kroki w motorsporcie zaczęłaś stawiać, jak miałaś 16 lat. Jest to taki wiek, kiedy nastolatki przechodzą okres buntu. Nie myślałaś nigdy, że ściganie było takim kaprysem, który po prostu potem przerodził się w dalszą motywację?
Hmm, bardzo dobre pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Myślę, że gdyby to był kaprys, zakończyłoby się to o wiele wcześniej i nie oddałabym temu całej siebie. Sądzę, że w pierwszym i drugim roku startów było to takie uzupełnienie, szczególnie że moją pasją było też aktorstwo. Ale ogrom pracy, jaki musiałam poświęcić na rozwój siebie, pracy nad charakterem i fizycznością, uświadomił mi, że jest to coś, w czym się bardzo dobrze odnajduję i co daje mi taki poziom radości oraz satysfakcji jak nic innego.
A nie miałaś jakiejś chwili zwątpienia? Może myślałaś, że to nie jest dla ciebie, żeby zająć się czymś innym?
Jako takiej chwili zwątpienia, że nie jest to dla mnie, nigdy nie miałam. Nawet jak coś nie szło, tłumaczyłam sobie, że po prostu na tym polu nie jestem jeszcze wystarczająco przygotowana i muszę nad tym popracować. Miałam za to kilka momentów, w których nie tyle przestałam wierzyć w ideę motorsportu samego w sobie, ale bardziej w to otoczenie. 6-7 lat temu byłam na selekcji kierowców. Nagrodą było stypendium na następny sezon. Byłam ewidentnie najszybszą zawodniczką na torze, miałam najlepsze czasy. A i tak nie zostałam wybrana.
Jak to?
Gdy zapytałam dlaczego, usłyszałam, że nie byłam podobno wystarczająco miła, rozmowna i otwarta dla jury.
Ale wygrywa się rozmową czy czasami?
No właśnie. To był taki moment, kiedy faktycznie moja idealistyczna wizja tego świata trochę się złamała, co podcięło mi skrzydła. To była jedna z niewielu przykrych sytuacji.
Poczułaś, że to może być ze względu na płeć?
Nie, bo to była selekcja właśnie tylko dla dziewczyn. Nie wiem, jakie tego było podłoże. Było, minęło. W następnym roku wystartowałam w sezonie gościnnie i rywalizowałam z dziewczyną, która dostała to stypendium. I znów byłam od niej szybsza.
Ostatnio Robert Lewandowski w swoich wyznaniach zdradził, że gdy dorastał, wokół niego często funkcjonowała teoria, że ktoś z Polski nie ma szans na wielkie rzeczy. Jak ty to odczuwasz? W końcu startujesz na arenie międzynarodowej.
Przyznam szczerze, że wydaje mi się, że jako nacja możemy mieć nieco ciężej. Zależy też w jakiej dziedzinie. Jeśli chodzi o motorsport, rozwój naszej infrastruktury motoryzacyjnej pozostawia wiele do życzenia. To bardzo utrudnia promowanie tego sportu w Polsce. Historykiem nie jestem, ale uważam historię naszego kraju za piękną i jak tylko mogę, podkreślam fakt, że pochodzę z Polski.
Myślę, że jako Polacy mamy większą wolę walki przez to, że kiedyś nasza tożsamość narodowa została nam odebrana. Mamy większą determinację i żądzę sukcesu. Naprawdę cieszę się ze swojej narodowości, mimo że niektórzy patrzą na nas trochę z góry. W ogóle mi to nie przeszkadza.
Nie miałaś nieprzyjemnych sytuacji ze względu na narodowość?
Nie, bardziej z tego powodu, że jestem dziewczyną, ale to też na samym początku.
No właśnie, bo na pytanie, jak czujesz się jako kobieta w męskim świecie, odpowiadałaś już wielokrotnie. Nie jesteś już zmęczona tymi pytaniami?
Raczej nie. Płci się nie wyrzeknę, więc dopóki nie będzie więcej zawodniczek w motorsporcie, to te pytania będą. Ja się czuję dobrze w tym świecie. Część moich umiejętności jest wrodzona, część wiedzy nabyłam od rodziców, ale potem w fazie dorastania, kształtowania swojej osobowości, wydobywania cech charakteru, zostałam ukształtowana przez motorsport, moich trenerów, mechaników i innych zawodników. Więc to już jest dla mnie na tyle środowisko naturalne, że będąc na torze, czuję się dobrze.
Niedawno pojechała ze mną ekipa Alpine Katowice na weekend wyścigowy, który był dla nich potężnym zaskoczeniem. To nie jest tak, jak wyobrażamy sobie świat F1, że masz elegancki VIP lounge, pijesz kawkę czy prosecco. Nie każde wyścigi tak wyglądają. Mamy - rzecz jasna - strefę dla gości, ale nie jest to takie eleganckie. To jest dzień spędzony na torze, w nie do końca czystym otoczeniu, gdzie jest bardzo głośno, pali słońce, albo jest bardzo zimno. Ale dla mnie jest to już norma.
Gdybyś miała ocenić, czego w motorsporcie kobiety mogą się nauczyć od mężczyzn, a czego mężczyźni od kobiet?
Na pewno kobiety mogą się nauczyć od mężczyzn podejmowania większego ryzyka. Z moich doświadczeń i obserwacji własnej osoby widzę, że dziewczynom więcej czasu zajmuje dojście do szybkiego tempa. Kobiety najpierw pojadą na 60 proc., a potem stopniowo je zwiększają, podczas gdy mężczyźni pojadą najpierw na 110 proc., przestrzelą zakręt i dopiero schodzą. Jest inny sposób dochodzenia do idealnego tempa. Kobiety robią to krok po kroku, przesuwając granicę. Myślę, że w tym obszarze jedni powinni się od drugich uczyć i znaleźć złoty środek.
Miałaś moment, kiedy sama przestrzeliłaś?
Miałam jedną sytuację. To były kwalifikacje w Audi TT Cup w 2017 r., gdzie opony już nie były zbyt świeże, a ja widziałam szybszego kierowcę, do którego brakowało mi naprawdę niewiele. Pojechałam dodatkowe kółko, pojawiła się podsterowność, wpadłam w poślizg, wyjechałam na mokrą tarkę po nocnym deszczu, uderzyłam w ścianę i złamałam nogę. Lewą stopę, piątą kość śródstopia. Mówi się, że jak się coś złamie, to się momentalnie wie. I jak wysiadłam z samochodu, od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Dlatego nie zgodziłam się na prześwietlenie.
Pojechałam wyścig i ukończyłam go na 4. miejscu. Startowałam ze łzami w oczach, ale potem adrenalina wkroczyła i przestałam cokolwiek czuć. Dopiero gdy wróciłam do Polski, poszłam do lekarza. Już po niecałych trzech tygodniach startowałam w następnych zawodach. Ale nie mogłem hamować lewą nogą, ból dalej był silny.
Gdybyś z jakiegoś powodu musiała zrezygnować ze ścigania, gdzie byś siebie widziała?
Myślę, że zostałabym w środowisku motoryzacyjnym. Chciałabym mieć młodszego zawodnika pod skrzydłami, żeby - bazując na swoim doświadczeniu i znajomościach - kierować jego lub jej ścieżką kariery. Teraz w FIA jestem koordynatorem projektu kobiet w motorsporcie, więc to też łączy ściganie z promocją kobiet w tym sektorze.
Nawiązując do działalności w FIA, mogąc zdecydować tu i teraz, co byś zrobiła, żeby spopularyzować rolę kobiet w motorsporcie?
Na pewno na poziomie krajowych klubów chciałabym bardziej promować obecność kobiet w motorsporcie. To jest problem, z jakim borykamy się, pracując w FIA. Ja wychodzę z założenia, że nic na siłę. Gdy robiliśmy badanie, co jest barierą dla kobiet w motorsporcie, często wymieniany był problem braku osobnych toalet czy specjalnych strojów dla kobiet. A to akurat wydaje mi się najmniejszym problemem. Jeśli to zniechęca, to może nie jest to sport dla ciebie. Nic na siłę. Na pewno trzeba iść w jakość, a nie w ilość.
Ważne jest też dawanie dziewczynom możliwości poznania tego obszaru. Motorsport nie musi też kończyć się na byciu kierowcą. Można pracować w dziennikarstwie, PR czy nawet jako inżynier, czy mechanik. Jest cała plejada zawodów i trzeba pokazywać otwartość motorsportu. Po programie Karting Challange, który robiliśmy w Polsce w 2018 r., mamy więcej zawodniczek na torze: Natalię Lelek, Kornelię Olkucką czy Marcelinę Czepiel. Wszystkie brały udział w programie i myślę, że to je pchnęło do przodu. Chciałabym wierzyć, że dałam komuś nadzieję i siłę do zaangażowania się w motorsport.
To jeszcze na koniec wróćmy do samych samochodów. Volkswagen już zakończył rozdział spalinowego motorsportu, na Barbórce mogliśmy podziwiać elektryczną rajdówkę, swoją zbudował Opel. Nie obawiasz się, że motorsport z głośnego i wysokooktanowego zmieni się na cichy i pozbawiony emocji?
Wszystko zmierza w tym kierunku i myślę, że trzeba będzie się z tym pogodzić. Mamy Formułę E, która na początku była po prostu żenująca i nie dało się jej oglądać, a teraz pojawia się rywalizacja. Mamy serię SUV-E, mamy elektryczne gokarty, FIA wypuściła ostatnio komunikat o eGT, czyli elektrycznej serii GT3 i wszystko idzie w tym kierunku. Czy to dobrze? Jeśli nie jesteśmy w stanie tego zatrzymać, to trzeba iść z prądem (śmiech).
Na pewno producenci nie pozwolą, żeby to było coś słabego. Oczywiście, wszystko, co jest spalinowe i gdzie można czuć zapach benzyny, i gdzie jest ten dźwięk, to jest coś pięknego. Ale to motorsport, jaki my znamy. Kolejne pokolenie nie będzie do końca świadome, co traci. Jeśli powiesz przypadkowej, niezwiązanej z motoryzacją młodej osobie na ulicy o rajdowej grupie B, dźwięku pojazdów i mocy, to prawdopodobnie nie będzie wiedziała, o co chodzi. Wszystko idzie do przodu. Dlatego jest to postęp, który nas bulwersuje, ale taka jest kolej rzeczy.
Zanim jednak spalinowy motorsport zostanie zmarginalizowany, minie 10-20 lat. W końcu pierwsze oficjalne testy samochodu eTCR miały miejsce w Barcelonie z 5-6 lat temu, a serii dalej nie ma. Formule E też kilka ładnych lat zajęło, zanim reprezentowała akceptowalny poziom.
Widzisz siebie w elektrycznej wyścigówce?
Jeździłam na razie elektrycznym gokartem, wyścigówką jeszcze nie, ale chętnie bym spróbowała. Natomiast żeby zamienić leona czy 911, to na razie nie. Pobadać, posprawdzać sobie — tak, ale zamienić, na razie nie.