Bestia z Turynu z 28‑litrowym silnikiem. "Strzelał płomieniami w twarz przechodniów"
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Powstał w jednym celu – pobicia rekordu prędkości. Około 110 lat po swojej "premierze" Fiat S76, znany też jako "bestia z Turynu", dalej intryguje. Przerażał prędkością, dźwiękiem i płomieniami. Znalazł się nawet w Australii. Do dziś zachował się jeden egzemplarz.
Początkowo sposób na osiąganie większych prędkości był jeden – większy silnik. Blitzen Benz, z jednostką liczącą około 21 l (to tak, jakby wykorzystać ok. 10 współczesnych motorów) w 1909 roku po raz pierwszy przekroczył 200 km/h w Europie. Jeszcze nikt nie gnał tak szybko, jak Victor Hemery po torze Brooklands. Włosi nie mogli pozostać obojętni, zakasali rękawy i wzięli się do pracy.
The Beast of Turin returns to Goodwood
Efektem był nie jeden, a dwa Fiaty S76. Tak naprawdę bliżej było im do silnika na kołach niż pełnoprawnego samochodu, ale bicie rekordu prędkości wymaga poświęceń… i radykalnego podejścia. To oznaczało silnik o pojemności 28,3 l (!!!). Każdy z jego 4 tłoków miał 19 cm średnicy, każdy cylinder 3 świece zapłonowe. 290 KM trafiało na wąziutkie koła poprzez łańcuch i 4-biegową skrzynię. Trzeba było mieć nie po kolei w głowie, by wsiąść za kółko takiego potwora, a co dopiero bić w nim rekordy prędkości.
Nic więc dziwnego, że chętnych nie brakowało. Felice Nazzaro stwierdził, że tego auta nie da się kontrolować. Inna sprawa, że przejechał się on tylko po ulicach Turynu, razem z mechanikiem - Jackiem Scalesem. Podobno fiat "strzelał płomieniami w twarz przechodniów, przy okazji ich ogłuszając." Pomyśleć, że Fiat słynie dzisiaj z małej 500 z litrowymi silnikiem pod maską…
Dalej nie było łatwiej. Auto w 1911 roku do Brooklands miał przywieźć Pietro Bordino, ale odmówił przekraczania prędkości 90 mil na godzinę (ok. 144 km/h). Później Bordino miał sprawdzać możliwości Fiata w Saltburn Sands (osiągnięto 116 mph, czyli 186 km/h), ale po tym wyczynie, gdy stracił panowanie nad autem na plaży, miał już po prostu dość.
Dopiero w 1913 roku, po znalezieniu wystarczająco długiej prostej przy plaży w belgijskim Ostend, Amerykanin Arthur Duray zajął miejsce za kółkiem i ruszył ku przeznaczeniu. Osiągnął prędkość 132,27 mil (ok. 212 km/h), podczas gdy Blitzer Benz "wyciągał" tylko 131,7 mil (ok. 210 km/h). W teorii rekord został pobity. W praktyce Fiat nie mógł powtórzyć tego wyniku w ciągu kolejnej godziny, co było wymagane do uznania zwycięstwa. Co gorsza, w niemierzonych testach fiat jechał nawet 220 km/h, a i tak nie był to koniec jego możliwości.
Record di velocità a Ostenda (FIAT S 76 - 300 HP Record) \ 1913 \ mut vV
"Kiedy odcinasz gaz, auto chce stanąć bokiem, musisz utrzymać je na wprost, a przed sobą masz tylko 1500 m do końca prostej. To za mało i hamulce nie dają rady. Bez gazu olej wylewa się na wydech i mechanik staje się po prostu czarny" - stwierdzał Duray. Ostatecznie z bicia rekordu nic nie wyszło.
Późniejsza historia Fiata S76 jest nieco mglista. Jeden z egzemplarzy, należący do firmy, został rozmontowany. Drugi - "rekordowy" - był w posiadaniu rosyjskiego arystokraty Borysa Soukhanova, a po rewolucji trafił do… Australii. Nie do końca wiadomo, jak auto pokonało tak długą drogę, ale Duncan Pittaway, który podjął się odrestaurowania fiata, ma jego fotografie po kilku mniej udanych naprawach.
"Przedwojenne angielskie samochody wyścigowe pojawiające się później w Australii nie są niczym zaskakującym" – zauważył. "Mam podobne fotografie Fiata S74, "Mefistofelesa", Peugeota, Gobron Brillie’a, Sunbeama i podobnych. Widziałem nawet resztki Napiera Samsona" – tłumaczył Pittaway.
Wiele mitów dotyczących "bestii z Turynu" pojawiło się przez lata. Mówiono, że egzemplarz należący do Fiata trafił do Meksyku. Inni widzieli go, jak przekraczał prędkość 180 mil na godzinę w Daytona Beach. Kolejni byli pewni, że był napędzany silnikiem z samolotu. Duncan Pittaway przedstawił historię swojego egzemplarza.
Fiat miał rozbić się w Armadale we wczesnych latach 20. XX wieku. Był napędzany silnikiem ze Stutza. W 1950 roku pogięte podwozie trafiło do Stuarta Middlehursta. Ten wykorzystał elementy fiata (np. koła) do odrestaurowania Hispano Suizy. Auto znów zmieniło właściciela w 1980. Ten z kolei dość entuzjastycznie podszedł do kolejnego projektu, ale mu nie podołał. Po 15 latach bestia w końcu trafia do Duncana.
108-year-old flamethrowing Fiat S76 'Beast of Turin' slides up FOS hill
Odrestaurowanie auta było możliwe głównie dlatego, że Fiat był jeszcze w posiadaniu silnika z zezłomowanego egzemplarza. Mimo tego i tak trzeba było własnoręcznie przygotować skrzynię biegów, nadwozie, chłodnicę. Aby tego dokonać, skupiono się na szkicach i fotografiach.
Choć pierwotnie Duncan planował pojawić się na Festiwalu Prędkości w Goodwood w 2014 roku, zakończenie projektu nieco przeciągnęło się w czasie. Na imprezie u Lorda Marcha zawitał więc rok później. Ale co to był za przejazd...